Tekst: Łukasz Ciemiński
21 stycznia to święto świętej Agnieszki i zwykle w polskich warunkach pogodowych rozlega się jeszcze mroźny chichot zimy. Ale spragnieni nadejścia wiosny mieszkańcy wsi wierzyli w jej przybycie po stopniach wspomnień liturgicznych poszczególnych świętych. Zaczynali od Agnieszki, przez Agatę i Dorotę i tak do świętego Józefa, który witał w progu nadchodzącą wiosnę. To właśnie święta męczennica Agnieszka Rzymianka, miała wypuszczać z mieszka lub z rękawa skowronka. A ten wieszczący ptaszek oznajmiać miał zwycięstwo zieleni nad śnieżną bielą i błotem. Przepowiadał przyszłość, ale i zwiastował bieżące wiadomości. Ot, choćby samej Matce Boskiej, której przynosił wieści z terenu działalności zbawczej Chrystusa. Pocieszał ją także po aresztowaniu Syna, stąd zwano go –„śpiewakiem Matki Boskiej”, a za swoje usługi zyskał szczególną opiekę Królowej Niebios nad zlokalizowanymi na ziemi gniazdami.
Śpiewał nie tylko Nowej Ewie, ale i staremu Adamowi, który po wypędzeniu z ogrodu rajskiego zmuszony był pracować w pocie czoła. Pierwszego rolnika napotkał sam Pan Bóg i ulitował się ciężkiej doli pierwszego rodzica. Rzucił pod niebo grudkę ziemi, która zamieniła się w skowronka, którego trele umilać miały znój i trud. Nic zatem dziwnego, że tego skromnego, a rozśpiewanego ptaka, tak bardzo pokochała polska kultura ludowa. I w średniowieczu żywo interesowano się jego symboliką i stawiano jako wzór dobrego chrześcijanina, który wzbija się ku słońcu – Chrystusowi i wielbi nieustannie, bo za sprawą angielskiego teologa z końca XII wieku – Alexandra Neckama wywodzono łacińską nazwę słowika „alauda” od „laus, laudare”, czyli wychwalania. Na wsiach polskich trzyletnie skowronki, to po prostu „cierpiątka”, które latając wokół krzyża Chrystusowego użalały się nad Jego męką kwiląc: „cierpi, cierpi”. Podobno to samo miały robić wróble, ale w imperativusie – „cierp, cierp!”, za co diabły łopatami całe masy owych ptasich degeneratów wrzucają do piekła! Trafić miał tam każdy, kto ośmielił się skowronka zabić, a nawet krzywdzić zniszczeniem gniazda. Ten wierny Bogu i człowiekowi ptaszek miał spać pod miedzą czy w bruzdach odpoczywającej ziemi, przysypany śniegiem, czekał na wezwanie świętej Agnieszki, którego owa „łaskawa puszcza z rękawa”. A gdy śpiewaka „wypuści z mieszka – zima długo nie pomieszka”!
Wypuszcza skowronka z mieszka święta Agnieszka, także po to, by ten zaśpiewał po raz pierwszy mocnym głosem w święto Matki Boskiej Gromnicznej! Nic dziwnego, skoro jest Jej śpiewakiem! Gdyby zaś pojawiły się błyskawice, to dla mieszkańców Lubelszczyzny był to pewny znak, że na anielskich dłoniach niesiony jest do nieba, by pokłonić się jego królowej i na długo przed Wielkanocą zaintonować – „Regina Coeli, laetare!” – „Wesel się niebios królowo, ciesz się świata cesarzowo!”. A kto pierwszy usłyszy śpiew skowronka, temu błogosławieństwo, szczęście i wszelka pomyślność dźwięczeć będzie melodyjne tony przez cały rok.
Ale nie ze skowronkiem najbardziej związana jest nasza święta. Poślubiona została Barankowi Bożemu, który po łacinie nadał jej imię. Agnus znaczy przecież Baranek. Inną wykładnię etymologii imienia męczennicy zaproponował natomiast Jakub de Voragine, który od agnoscendo wywodzi imię Agnieszki, jako tej, która poznała prawdę i poszła za nią. Nie inaczej przecież czynią święte dziewice w Apokalipsie, na każdym kroku towarzysząc Barankowi.
Piękną Rzymiankę pokochał syn prefekta i z tej miłości aż się pochorował. Czasem owo chorowanie z miłości bywa cnotą, jak u oblubienicy z Pieśni nad pieśniami, innym razem może być początkiem kłopotów. Tak było i z owym nieszczęsnym zakochaniem. Próżno ojciec obłożnie chorego prosił Agnieszkę o rękę dla syna. Ta odmawiała. Jemu, konkretnie. Choć dręczonemu pokusami przeciw czystości duchownemu podała z obrazu swą dłoń, by ją zaślubił i włożył na palec pierścień, który związał ich małżeńskim węzłem, a przy okazji spętał gorejące pożądliwością ciało księdza. Donosi nam o tym prawdziwy miłośnik opowieści mirakularnych Jakub de Voragine w swojej „Złotej Legendzie”.
Odmowa Agnieszki stała się ciężką obrazą prefekta. Zdemaskowawszy chrześcijańskie wyznanie dziewicy pozostawiono jej wybór – złożenie ofiary wespół z kapłankami bogini Westy lub osadzenie w lupanarze, gdzie raz na zawsze miano uporać się z czystością oblubienicy Chrystusa. Odarta z szat, naga, ale odważna poszła na spotkanie przeznaczenia. Zdecydowanie bardziej wolała, by zhańbiono jej ciało, byleby tylko duch mógł wznosić się bez przeszkód w stronę Słońca Sprawiedliwości. 12-letnią dziewczynkę okrył jednak białą szatą sam anioł pański, a ta z burdelu uczyniła swoją kaplicę. I czystsi i pobożniejsi wychodzili z niego ci, którzy tam weszli. Wszedł i podleczony zalotnik, który chcąc zerwać ze świętej szatę padł martwy. Zadusił go sam szatan, ale wskrzesiła modlitwa Agnieszki. Uradowali się wszyscy zdziałanym cudem, lecz żądza krwi wzięła górę. Rzucono Agnieszkę w płomienie, które, jak biblijnym młodzieńcom, nie wyrządziły żadnej szkody. Ostatecznie zadano jej cios mieczem, który przeciął gardło i pozbawił życia.
Opis męczeństwa z traktatu o dziewicach autorstwa św. Ambrożego obecny w Liturgii Godzin oddaje wydarzenia tak sugestywnie, że w jednym z klasztorów, przejęta zakonnica zalewała się łzami czytając go zgromadzonym w chórze siostrom. Niech i nam zdarzy się chwila pobożnego wzruszenia zatem!
„Oto dzisiaj pamiątka narodzin dla nieba dziewicy, naśladujmy jej czystość. Oto dzień narodzin męczennicy, składajmy ofiary. Dzisiaj wspomnienie świętej Agnieszki. Według tradycji poniosła śmierć w dwunastym roku życia. Jakże haniebne jest okrucieństwo, które nie oszczędza tak młodego wieku. Ale też jakże wielka moc wiary, która nawet w tak młodym dziewczęciu znajduje świadectwo.
Czyż w tak małym ciele mogło być w ogóle miejsce na ranę? Nie było miejsca na uderzenie żelazem, ale było na przezwyciężenie żelaza. Tymczasem dziewczęta w jej wieku lękają się nawet surowej twarzy rodziców, a ukłute igłą płaczą jakby z powodu dotkliwej rany.
Oto stoi bez lęku pośród krwawych katów. Nieporuszona na dźwięk okrutnych kajdan. Całe swe ciało podaje pod cios srogiego oprawcy. Nie wie jeszcze, co znaczy śmierć, ale już jest na nią gotowa. Zawleczona przemocą do ołtarza, pośrodku palących ogni wyciąga ręce ku Chrystusowi i wśród świętokradczych płomieni kreśli znak Chrystusa Zwycięzcy. Wkłada swą szyję i ręce w żelazne kajdany, ale żadne z nich nie mogą zacisnąć tak drobnych członków.
Czyżby nowy jakiś rodzaj męczeństwa? Jeszcze niezdolna do przyjęcia tortur, ale już dojrzała do zwycięstwa. Pomimo tak młodego wieku stała się mistrzynią męstwa.
Nie tak chętnie podążałaby w dniu zaślubin ku oblubieńcowi, jak ochoczo i z radością szła na miejsce kaźni. Ozdobą jej głowy był Chrystus, nie zaś misternie upięte włosy; uwieńczona cnotami, a nie kwiatami.
Wszyscy płaczą, ale nie ona. Wielu dziwi się, że tak łatwo szafuje życiem, którego jeszcze nie zakosztowała. Oddaje je, jak gdyby doszła już do jego kresu. Zdumiewają się wszyscy, iż stała się świadkiem samego Boga, gdy z powodu wieku nie mogłaby nawet występować w sądzie. Sprawiła, iż uwierzono jej, gdy świadczyła o Bogu, choć nie dano by wiary, gdyby świadczyła o ludziach. Co bowiem wykracza poza naturę, pochodzi od Twórcy natury.
Ileż gróźb stosował oprawca, aby ją zastraszyć! Ileż pochlebstw, aby przekonać! Ileż obietnic wypowiadało wielu starających się o jej rękę! Ona zaś: “Byłoby niesprawiedliwością dla Oblubieńca oczekiwać kogoś innego. Moim wybranym jest Ten, który mnie pierwszy wybrał. Dlaczego zwlekasz, kacie? Niechaj umiera ciało miłowane oczyma ciała. Takiej miłości nie pragnę”. Wstała, pomodliła się, położyła głowę pod miecz.
I wtedy mógłbyś zobaczyć, jak zadrżał kat, zupełnie jak gdyby to on sam był skazany. Zatrzęsła się ręka prześladowcy, pobladło oblicze spoglądającego na cudze niebezpieczeństwo, podczas gdy dziewczę spokojnie patrzyło na swoje”.
Zacny doktor Kościoła wspomina młodziutką męczennicę, podobnie czyni i liturgia rzymskokatolicka, wymieniając jej imię w Kanonie rzymskim. A skoro imię świętej, tak silnie wiąże się z barankiem, to i te zwierzęta pojawiają się w tradycji związanej z jej świętem.
Każdego roku w dniu św. Agnieszki w rzymskiej bazylice pod jej wezwaniem poświęca się dwie owieczki (bo i Voragine od agna wywodzi jej imię), z których wełny tkane są paliusze. Jedna owieczka przyozdobiona jest czerwonymi różami – symbolem męczeństwa i literami S.A.M. (Św. Agnieszka Męczennica), a druga – białymi różami – symbolem dziewictwa i literami S.A.V. (Św. Agnieszka Dziewica). Po pobłogosławieniu owieczek przez papieża, opiekują się nimi benedyktynki z klasztoru św. Cecylii na Trastevere. Zakonnice pielęgnują je, strzygą, a z ich wełny tkane są paliusze nakładane przez papieża nowo mianowanym metropolitom, by symbolizować miały trud dźwigania owcy na ramionach Dobrego Pasterza.
Tuli baranka w swojej ikonografii nasza święta, której imię należało do jednych z najpopularniejszych na polskich wsiach. A zatem mnogie musiały być jej przedstawienia. I były, spotykamy przecież ją na wielu obrazach z warsztatów częstochowskich, a w późniejszym okresie i na oleodrukach. Ten prezentowany, pochodzący z końca XIX wieku zdobyłem w jednej z wielkopolskich wsi. Wyniesiony na strych, brudny, ze śladami zalania u dołu, który zdradza praktykę wieszania obrazów świętych lekko odchylonych od ściany. Można było za nimi schować ważne dokumenty, czasem banknoty. By strzegła ich ta, która ustrzegła wiary i dziewiczej czystości. Nasza święta piękna standardami epoki, które dziś zdają się irytować nas swoją bezrefleksyjnością. Oczkiem łagodnym zerka, płowe włosy spływają na ramiona. Zapewne przez „realizm eschatologiczny” to te same, które w cudowny sposób wyrosły okrywając nagość dziewczynki, jak czytamy w jednym z żywotów świętej. I zżymać się możemy, że wszystko to takie dosłowne, mało noble, a jednak przez pokolenia budowało ludową ikonosferę i do poziomu pięknych dla mieszkańców wiosek obrazów aspirowali nieprofesjonalni twórcy. Spoglądali w jej kierunku zazdrośnie, wyglądając jednocześnie pierwszego skowronka i nadejścia wiosny. A ona dawała nadzieję, chroniła i patrzyła na chatę z ram, w które wcisnęła ją ludzka wyobraźnia i gusta.
Święci z wiejskiego podwórka to cykl opowieści o świętych patronach. Przyjrzymy się w nim najpopularniejszym i najbardziej czczonym w kulturze ludowej świętym, ich obecności w roku agrarnym i obrzędowym, zwyczajach, wierzeniach i pieśniach oraz artefaktach. Po ścieżkach ludowej „Złotej Legendy” poprowadzi nas historyk sztuki i etnograf Łukasz Ciemiński pracujący w dziale etnografii grudziądzkiego Muzeum im. ks. dr. Władysława Łęgi. Czytaj więcej
* Zdjęcie główne: św. Agnieszka Rzymianka, kon. XIX w., chromolitografia, niezidentyfikowany wydawca niemiecki, ze zbiorów Łukasza Ciemińskiego