Święci z wiejskiego podwórka: Wielki Antoni od świń i koni

Tekst: Łukasz Ciemiński

Antoni Wielki, będący według narracji Atanazego Aleksandyjskiego (autora pierwszego żywota nie tylko Antoniego, ale i świętego w ogóle – tworzącego nowy gatunek narracji, jakim będzie hagiografia) miał być pierwszym spośród chrześcijańskich anachoretów. Według opowieści świętego Hieronima miał nim być jednak święty Paweł Pustelnik, zwany Pierwszym. „Vita Pauli” Hieronima jest próbą polemiki z utworem Atanazego, a zatem owe Pawłowe pierwszeństwo może być tu jedynie wymuszone potrzebą posiadania racji. Spory między świętymi autorami odcisnęły najwidoczniej swój ślad w kalendarzu liturgicznym, przyznając chronologiczne pierwszeństwo wspomnienia świętemu Pawłowi (15 stycznia) a w dniu 17 stycznia wspominając Antoniego. Tradycja ludowa Italii i Francji stanęła do owego prymatu w opozycji i cały styczeń określała dawniej mianem „antoniańskiego”. Zostawmy jednak te spory, wiedzieć trzeba, że Pawła Pustelnika nasz Antoniwizytował, przestawał z nim w przyjaźni, a wreszcie przy pomocy dwóch lwów pogrzebał, co zapewniło mu ludowy patronat nad grabarzami!

Miano Wielkiego nadała mu nie tylko tradycja monastyczna (zwąca go także i opatem), pomna jego pouczeń i odwagi w wytyczaniu przez pustynie Egiptu ścieżek, którymi podążać mieli kolejni Ojcowie i Matki (o których często zapominamy) Pustyni, ale i szatańska zgraja, przyznająca mocy imienia Antoniego szczególną moc. Wielkim z postury nie był, Atanazy zanotował, że nie był ani zbyt wysoki, ani niski, ani potężnej, ni słabej budowy – chciałoby się rzec – człowiek jakich wielu. A jednak!

Już jako dziecko, które pojawiło się na świecie około 250 roku,znudzony był dziecięcymi zabawami, bez tego szczegółu nie sposób sobie wyobrazić jakiejkolwiek dawnej biografii świętego. Nie pociągały Antoniego i książki, za księgę starczało mu Pismo i świetna pamięć, która sprawiała, że ani jedno zasłyszane boskie słowo „nie padło na ziemię”. Lat miał koło dwudziestu, gdy nie upadła na ziemię i zachęta zasłyszana w kościele o konieczności sprzedania dóbr, rozdania środków z ich sprzedaży ubogim i pójścia za Chrystusem. Szybko rozdysponował między biedakami spadek pozostawiony po zamożnych, a bogobojnych rodzicach. Zabezpieczył finansowo młodszą siostrę, powierzając ją straży pobożnych dziewic i wyruszył szukać spokoju, tego świętego, na pustyni.

Fascynujący był to zryw pierwszych mnichów, którzy masowo opuszczali miasta, by udawać się w poszukiwaniu nieskończoności na piaszczyste bezdroża. I tak pustynia stawała się miastem, zasiedlanym przez ascetów, do których ciągnęli zarówno ciekawscy, jak i spragnieni mądrości. „Abba, powiedz mi słowo!” – wykrzykiwali do milczących pustelników, a ci bywali łagodni, surowi, szaleni… zawsze jednak roztropni w udzielaniu rad, których pełne są zachowane po dziś dzień księgi apoftegmatów. Sporo tych opowieści i słów zachowało się i po naszym Antonim! List (autentyczny) mamy natomiast jeden i to zapewne podyktowany, zważywszy na wzmiankowaną przez Atanazego niechęć świętego opata do nauki pisania i czytania.

Święty spokój szybko okazał się być jedynie złudą, bo na pustyni zasiedlanej przez złe duchy (wierzył w to i cały Egipt faraonów), trzeba było stoczyć niejedną duchową i cielesną walkę. Przekonał się o tym w pierwszych dniach swojej pustynnej doli, gdy „broń, która jest przy pępku brzucha” (Atanazy Aleksandryjski potrafił tworzyć poetyckie eufemizmy) dała o sobie znać na widok szatana przemienionego w nadobną pannę, która w sztuce mamić będzie świętego pustelnika, zarówno walorami ciała, jak i trzymanymi w dłoniach pawimi piórami i lustrem. Z tej pierwszej próby Antoni wyszedł zwycięsko, sztuka zaś zyskała wiele podniet do ukazywania zaciętej walki między mistyką a erosem. Opis kolejnego kuszenia świętego Antoniego sprowadza do jego jaskini (będącego de facto opuszczonym grobem) menażerię „lwów, niedźwiedzi, leopardów, byków, wężów, żmij, skorpionów i wilków”, pojawi się i napotkany na drodze centaur, ale jaką atrakcją dla widza może być takowa menażeria? Stąd tworzono coraz bardziej fantastyczne stwory, coraz bardziej odrażające i groźne. W sztuce średniowiecznej, która od XIII wieku karmić się będzie narracją Złotej Legendy Jakuba de Voragine, sporo przedstawień zmagań świętego, ale i ekscytacji potwornością diabelskiej fizjonomii i fantazji w kreowaniu istot z piekła rodem. Chętnie ukazywać się będzie i szatańską żonglerkę ciałem Antoniego, gdy porwany pod niebiosa szarpany był i oskarżany przez złe duchy (co po mistrzowsku przedstawi zarówno Martin Schongauer, jak i młody Michał Anioł w XV wieku).Zarzuci tę widowiskowość plastyka potrydencka, zwracając się w kierunku ukazywania pobożnych westchnień świętego opata, ale już ta nowoczesna mnożyć będzie leniwie przeciągające się putany, chcące sprowadzić na manowce cnotę pustelnika. Mężnie znosząc pokusy ciała, wyrzucał Bogu nieobecność w czasie próby, uzyskał jednak od Chrystusa zapewnienie o ciągłej obecności i gwarancję ostatecznej nagrody w formie powszechnej sławy, jak się okazało, również tej artystycznej!

Jak na pierwszego ascetę przystało, jadał niewiele, głównie chleb z odrobiną soli popijany wodą i to co dwa, a nawet cztery dni – zawsze po zachodzie słońca! Oliwy nie używał, tak w kuchni, jak i przy toalecie – uznając, że prawdziwy atleta chrystusowy nie może pozwalać sobie na kosmetyczne fanaberie. Podobnie jak pozostali Ojcowie Pustyni z higieną osobistą mógł być na bakier, choć raz pozwolił sobie na upranie szat, by stawić się przed sądem w obronie prześladowanych chrześcijan. Wcześniej jako obdartusa odesłano go sprzed oblicza władcy. Nie pozwalał sobie na próżniactwo, stąd założył niewielki ogródek, w którym uprawiał warzywa oraz z powodzeniem wyplatał kosze, które wręczał przybywającym do niego pielgrzymom, stając się w tradycji ludowej patronem koszykarzy.

Skarbów i bogactw się wystrzegał, stąd napotykając na swych ścieżkach srebrny półmisek i bryłę złota, uciekł od nich co sił w nogach, te zaś ulotniły się w postaci dymu, zdradzając ślady szatańskiego mamienia. Z pasją oddawał się dysputom z filozofami pogańskimi, przekonując ich o prawdziwości chrześcijańskiej wiary, ale błędnowierców unikał, jak ognia!

Czy aby? Skoro w ludowych opowieściach notowanych na terenie Włoch, Francji i Hiszpanii, stał się tym, który niczym chrześcijański Prometeusz, przyniósł ludziom ogień i to z samego dna piekła! A ów podarek dostarczył zziębniętym w iście prometejski sposób – na płonącej niczym ferula lasce – jednym z ważniejszych atrybutów naszego świętego w ikonografii i zapewne historycznej kuli, którą na starość podpierał się nasz święty, bądź oznaką jego opackiej władzy nad mnichami. Pomna tego faktu ludowa pamięć, co roku, w wigilię jego święta, nakazuje mieszkańcom Półwyspu Apenińskiego rozpalać wielkie ogniska, które płoną po kilka dni, a osmalone polana, czy drobiny popiołu zabierane są i przechowywane, jak największe świętości chroniące ogniska domowe!Wierzono ponadto, że wytrawny pogromca demonów potrafi walczyć z samym szatanem o ludzkie dusze, stąd modlono się do niego o uniknięcie ognia piekielnego, ale i przerażającej choroby zwanej „ogniem świętego Antoniego”.

Owa straszna choroba, zwana dawniej błędnie „różą”, to ergotyzm – choroba biedaków żywiących się głównie żytnim chlebem wypiekanym z mąki z ziaren zainfekowanych sporyszem. W pierwszym stadium objawiał się głównie halucynacjami przywodzącymi ówczesnym na myśl stan opętania, później pojawiała się paląca niczym ogień wysypka, a w ostateczności martwica kończyn. W X wieku zmarło na nią blisko czterdzieści tysięcy osób, stąd potrzeba natychmiastowego patronatu, który objął Antoni Wielki, gdy w XI wieku w triumfalnym pochodzie z Konstantynopola do Francji przenoszono jego relikwie sprawiające cuda uzdrowienia z owej choroby. Jak je pozyskano? W cudowny sposób, czyli dzięki objawieniu, którego za rządów Justyniana doświadczyła pobożna dusza. Grób odkryto w 561 roku, choć o jego istnieniu Antoni surowo przykazał milczeć swoim uczniom. Ale same cuda nie wystarczą, potrzeba było osób oddanych sprawie, które zaopiekują się chorymi. I tak przy kościele w St-Didier-de-la-Mothe, gdzie złożono święte szczątki Antoniego, rycerz Gaston z Valloire, wdzięczny za uzdrowienie syna z ergotyzmu, ufundował i szpital i bractwo, przekształcone później w zakon fundowany na regule augustiańskiej i zwanej od imienia głównego patrona antonitami lub antonianami. O skali zjawiska i nomen omen palącej potrzebie, niech świadczy liczba szpitali rozsianych po całej Europie, dobiegająca w szczytowym okresie funkcjonowania zakonu liczby czterystu. Owi szpitalnicy świętego Antoniego pojawili się za sprawą biskupa wrocławskiego Henryka z Wierzbna i w Polsce i zamieszkiwali w Brzegu, następnie Środzie Śląskiej, by w XVI wieku osiąść we Fromborku. Zakonnicy opiekowali się chorymi na „ogień świętego Antoniego” nie tylko w sposób magiczny – malując portale wejść do sal szpitalnych na czerwono, ale i opatrując wybroczyny smalcem! Ten zaś dostarczały świnie, które na mocy specjalnych przywilejów mogły być hodowane na ulicach średniowiecznych miast – żywiąc się wyrzucanymi przez mieszkańców odpadkami. Warunkiem takiej hodowli, jak i znakiem rozpoznawczym właścicieli, było posiadanie przez świnię specjalnego dzwoneczka zawieszonego na szyi lub zakolczykowanego w uchu zwierzęcia. Ikonografia dostarcza nam i takich pysznych przykładów, na których świnie antonian mają po dzwoneczku na każdym uchu – prawdziwe elegantki! Sprzedawane mięso wieprzowe, zapewniało i środki na funkcjonowanie szpitali, tak więc pieczono dwie pieczenie na jednym ogniu… świętego Antoniego!

I tak świnia na stałe zadomowiła się w ikonografii świętego, zwalczając zakorzenioną w przekazach starotestamentowych porkofobię! Autorytety kościelne chciały widzieć w nim symbol poskromionego szatana, większą popularność zdobył jednak wtórnie powstały ludowy przekaz usprawiedliwiający ten nieco wstydliwy atrybut, zerkający odtąd z wysokości ołtarzy na wiernych. Owa świnia lub prosię, miało zostać uzdrowione ze ślepoty przez świętego pustelnika i odtąd nie opuszczać go na krok – wędrując za nim ku chwale nieba, ale i zstępując do piekła! Porwana przez diabły narobiła w piekle takiego rumoru, że zrozpaczone czarty zmuszone były posłać po Antoniego, by wybawił ich z napytanej sobie biedy. Kogo zatem spotkała nagła katastrofa, zwany był przez Włochów tym, który „ukradł wieprza świętemu Antoniemu”, a o włóczących się od drzwi do drzwi i poszukujących darmowego posiłku, ci sami mawiali – „włóczy się jak świnia świętego Antoniego”. Sama zaś „świnia świętego Antoniego” potrafiła mieć i wymowę pozytywną, zwłaszcza, gdy była tuczonym przez społeczność zwierzakiem, ze sprzedaży którego środki pożytkowane były na wyprawienie uczty we wspomnienie opata. Nic zatem dziwnego, że Antoni Wielki stał się patronem trzody chlewnej oraz rzeźników i masarzy. Śpiewano do niego ludowe supliki, by obdarzył wiernych kiełbasami, a integralnym elementem świętowania było spożywanie wieprzowiny w najrozmaitszej postaci. Ale dzień obchodu święta miewał i wegańskie oblicze, zwłaszcza gdy spożywano placki z kalafiora, gotowaną w wielkich kotłach fasolę czy podpłomyki z (o zgrozo!) mąki żytniej, którymi karmiono także chore zwierzęta.

Patronat Antoniego obejmował i inne zwierzęta domowe, w ikonografii pojawiają się koguty, a w obrzędowości ludowej i konie, które rokrocznie błogosławiono w dniu niebiańskiego opiekuna, a te z odświętnie splecionymi grzywami przybywały nawet i z pałacu papieskiego po specjalną benedykcję.

Czas powszechnej antoniańskiejwesołości rozpoczynał okres, w którym zaczynano sobie uświadamiać, że oto za chwilę będzie trzeba pożegnać ze stołów i przewodów pokarmowych mięso, a zatem „carnevale!” – „żegnaj mięso!”, stąd karnawałowy właśnie charakter owych uroczystości. Miewały one i bardziej pobożne oblicze, zwłaszcza gdy odgrywano sceny z życia świętego Antoniego, skupiając się głównie na potyczkach pustelnika z czartami. Obśmiewając pokonane zło – oswajano się ze strachem, które powodował.

Egzorcyzmował siły zła panoszące się w powietrzu dźwięk dzwonu, który nie tylko odpędzał nawałnice, ale i oznajmiał nadejście do miasta chorych zamieszkujących szpitale antonianów. Podwójna wymowa tego obecnego w ikonografii Antoniego Wielkiego atrybutu sprawiła, że jest on w sztuce nie tylko wielkim egzorcystą, ale i uzdrowicielem, a o jego wstawiennictwo zwracają się wszyscy, którzy z dzwonami mają cokolwiek wspólnego – ludwisarze, co oczywiste i pasterze, co zrozumiałe.

Innym zaś symbolem wiązanym z osobą anachorety jest krzyż, zwany „egipskim”, „krzyżem świętego Antoniego” czy „tau”. Czasem bywa umieszczany na płaszczu pustelnika, innym zaś razem jako zwieńczenie jego laski. Jego apotropaiczne znaczenie wypływa z wizji proroka Ezechiela, w której otrzymuje nakaz: „Przejdź przez pośrodek miasta w pół Jeruzalem, a naznacz Thau na czołach mężów wzdychających i żałujących nad wszystkiemi obrzydłościami, które się dzieją w pośrodku jego” (Ez 9, 4 – w przekładzie Jakuba Wujka), co stanowi nie tylko wyraz pokutnego charakteru życia świętego opata, naśladujących go mnichów, objętych jego patronatem szpitalników, ale i symbol chroniący przed zgubnymi skutkami chorób dotykających ludzi  i zwierzęta (zwłaszcza pryszczycą). I nim stał się symbolem powszechnie kojarzonym z duchowością franciszkańską, zyskał sławę pomiędzy 1160 a 1180 rokiem, jako oficjalne godło zakonu antonitów.

Ostatnim zaś środkiem, drugim wizualnym, którym święty Antoni sprawował opiekę nad poruczonymi jego władzy trzodami chlewnymi, krowami i końmi był wizerunek pustelnika powszechnie rozdawany zarówno w Polsce, jak i w Europie hodowcom. Początkowo były to niedrogie odbitki drzeworytnicze, które umieszczano w chlewach, stajniach i oborach, w późniejszym okresie chromolitografie, które sam widywałem jako dziecko podczas wakacyjnych ekskursji na wieś.

Są to zarówno przedstawienia Antoniego zamieszkującego grotę skalną, którego wizytują różnej maści zwierzęta, jak i przedstawienia o charakterze wybitnie kultowym, bo hieratyczne. Do najciekawszych należą te, które przekornie zwę „planszówkami”, bo jako żywo przypominają grę z polami, po których aż się prosi przesuwać z nabożeństwem pionki. Tradycja tego obrazowania sięga bizantyjskich ikon hagiograficznych, włoskich „vita panel”, jak i nowożytnych rycin ilustrujących żywoty świętych. Umieszczona w centralnym polu postać świętego otoczona jest przez kluczowe sceny jego życia. I tak, przy użyciu jednego artefaktu wzywać można świętego w jego artystycznej przytomności, jak i kontemplować heroiczne czyny. Wymiar dydaktyczny takich przedstawień jest nie do przecenienia – odbiorcom, tak jak Antoniemu, nie trzeba było znajomości liter… no może poza tą jedną – TAU.

* Zdjęcie główne: Święty Antoni Wielki ze scenami żywota, chromolitografia, FridolinLeiber, wydawnictwo Braci May, Frankfurt nad Menem, ok. 1890 r., ze zbiorów Łukasza Ciemińskiego

Święci z wiejskiego podwórka to cykl opowieści o świętych patronach. Przyjrzymy się w nim najpopularniejszym i najbardziej czczonym w kulturze ludowej świętym, ich obecności w roku agrarnym i obrzędowym, zwyczajach, wierzeniach i pieśniach oraz artefaktach. Po ścieżkach ludowej „Złotej Legendy” poprowadzi nas historyk sztuki i etnograf Łukasz Ciemiński pracujący w dziale etnografii grudziądzkiego Muzeum im. ks. dr. Władysława Łęgi. Czytaj więcej