Święci z wiejskiego podwórka: Święty Antoni brodowki goni

Tekst: Łukasz Ciemiński

Gdyby ktokolwiek mieszkańcom Lizbony powiedział, że święty Antoni jest Padewski, miałby spore kłopoty! W najlepszym wypadku poczęstowano by go najkwaśniejszym winem, w najgorszym – musiałby nogi brać za pas czym prędzej! Świadomi chyba byli tego dawni hagiografowie, którzy zwykle żywot świętego zaczynają słowami: „rodem z Lizbony”, a anonimowy autor XVIII-wiecznych godzinek ułożonych ku jego czci intonuje: „Portugalski narodzie i skąd światu śliczny kwiat Antoni wyniknął, czyńże głos rozliczny”. Słusznie, wszak powinniśmy pamiętać „skąd nasz ród” – nawet jeśli sprawa dotyczy świętego o powszechnej sławie i szerokim zakresie oddziaływania. Nic dziwnego, że papież Leon XIII okrzyknął go „świętym całego świata”. I próżno szukać chyba kościoła, w którym nie widniałby jego wizerunek. Gdyby tak przejrzeć i portfele, okazać by się mogło, że zamieszkują wśród drobniaków niezliczone ilości malutkich cynowych Antolków! Sam święty jednak do drobnych nie należał. Jeden z najstarszych łacińskich żywotów z około 1232 roku, a więc spisany rok po śmierci świętego zauważa (zapewne w oparciu o pamięć i relacje bezpośrednich świadków jego życia), że Antoni był człowiekiem „o pewnej naturalnej otyłości”. I nim stał się wdzięcznym, rumianolicym młodzieniaszkiem z masowo produkowanych dewocjonaliów, to pamięć o jego fizjonomii przechował na przykład Giotto di Bondone, który malował go jako postawnego mężczyznę. Takim był w rzeczywistości, co zdają się potwierdzać badania szkieletu świętego przeprowadzone przez antropologów. Rekonstrukcja twarzy Lizbończyka-Padewczyka stworzona w 2014 roku również tego dowodzi. Rosły, słusznej budowy, jak na zwanego w litanii „młota na heretyków” przystało! Gromił i demony, a popularnym w pobożności ludowej stał się krzyżyk świętego  Antoniego z wyrytym na nim egzorcyzmem, który święty podarował pewnej nękanej przez złe moce kobiecie: „Oto Krzyż Pański, ustąpcie wrogowie Jego! Lew z pokolenia Judy, Potomek Dawida zwyciężył! Alleluja! Alleluja! Alleluja!”. Nic zatem dziwnego, że z racji postury i mocy egzorcyzmowania  dawano mu posłuch, ale przecież nie tylko ze względu na to.

Pierwszy hagiograf zauważa, że gdyby jakimś cudem zaginęło całe Pismo Święte, to jak za czasów Ezdrasza – Antoni potrafiłby je odtworzyć z pamięci! Nic dziwnego zatem, że pierwszym i najwcześniejszym jego atrybutem w ikonografii była księga Ewangelii. Zadziwić się tylko można nieświadomością braci mniejszych, którzy przesadzonego na własne życzenie i przez wzgląd na pragnienie męczeńskiej śmierci z zakonu augustianów w szeregi synów świętego Franciszka Antoniego, uznano jako „bardziej zdatnego do zmywania naczyń w kuchni, aniżeli do wykładania tajemnic Pisma Świętego”! Kościół, włączając go w szeregi swoich doktorów, wykazał się większą roztropnością. Ale przecież za doktora miał go od dawna i lud!

W Kostuchnie (obecnej dzielnicy Katowic) zanotowano osobliwy sposób na pozbycie się kurzajek! Uciążliwą brodawkę należy posmarować trzykrotnie na krzyż cebulą, kiedy w kościele będą dzwonić na Anioł Pański. Podczas smarowania należy powtórzyć przy tym trzykrotnie formułę „Świynty Antoni brodowki góni”! Następnie zawiązać palec lnianą nicią i włożyć go pod rynnę „aby to zgniło” [1]!

W powszechnej świadomości jest jednak święty Antoni patronem rzeczy zagubionych, a także chroni przed utratą dóbr. Przychodzi na ratunek po pobożnym zawołaniu: „Święty Antoni Padewski – wspomożycielu niebieski! Twoje imię na całym świecie słynie, a moja zguba niech nigdy nie zginie!” – po którym, jak donoszą informatorzy, należy westchnąć ciężko i z nutą rezygnacji. Nasz święty był Portugalczykiem mieszkającym we Włoszech i wizytującym w celach kaznodziejskich Francję, zatem jak mało który święty wie, co znaczy utrata wina. Liber miraculorum donosi nam, że podczas pobytu w Prowansji wraz z towarzyszącym mu zakonnikiem został podjęty chlebem i winem przez pewną pobożną matronę. Nieuważny brat stłukł kieliszek, zaaferowana matrona zapomniała zakorkować beczkę, wino się wylało – rozpacz wielka! Antoni zakrył twarz rękoma, pomodlił się gorąco i wino po brzegi napełniło beczkę (choć wcześniej było go tylko do połowy) a kieliszek powrócił do pierwotnej formy! Nasz święty potrafi kleić także połamane serca, o czym donosi tango Warsa i Swiniarskiego z komedii muzycznej „Pan minister i dessous” z 1930 roku, w którym Ordonówna śpiewa o zgubionym sercu i najprawdopodobniej o zapodzianej cnocie także:

„Straciliśmy je oboje
Wśród rumianku i wśród mięty
Lecz ty tego nie zrozumiesz
Bo to sprawy nie dla świętych”

Miast jednak oddawać się rozpaczy, trzeba się wcześniej asekurować i za sprawą tego patrona narzeczonych prosić o znalezienie właściwego współmałżonka. Trzeba przy tym zachować cierpliwość, choć i złość Antoni potrafi obrócić ku dobremu. Jak w owej legendzie wiejsko-miejskiej, w której zrozpaczona brakiem efektywności zanoszonych przed figurką świętego modlitw, pewna panna wyrzuca z wściekłości figurkę świętego, którą chwyta w locie pewien kawaler, a potem żyją on, ona i ocalony Antoni długo i szczęśliwie!

Taki los świętych domowników, że czasem mogą zdrowo napsuć krwi, ale któż bardziej niż oni zna potrzeby swoich bliskich? Jako święty z wiejskiego podwórka Antoni potrafi ratować i kocie zguby. Opowiadała mi pewna pani, że jej babcia gorąco modliła się do świętego o pomoc w znalezieniu zabłąkanych kotów. Za każdym razem składała pobożną deklarację spłaty długu wdzięczności poprzez wrzucenie ofiary do skarbonki „na chleb świętego Antoniego”, z której pozyskuje się środki na żywienie ubogich. Transakcje udawały się koncertowo! Kot się znajdował, pieniądze trafiały do skarbony, głodny stawał się sytym. Kiedy jednak w ciągu tygodnia kot zaginął trzy razy, babcia stwierdziła: „pazerny się coś zrobił ten święty Antoni!”. Nie dla siebie przecież, a dla ubogich! Skoro Antoni  „chlebem karmi głodnych”, to w myśl słów Psalmu 146 – „wypuszcza na wolność uwięzionych”, stąd wzywano go jako ich patrona, a w krakowskim kościele mariackim modlili się przy jego ołtarzu i drobni złodziejaszkowie, żeby był im łaskawy, skoro sam zwróci to, co oni ukradli, choć w myśl przysłowia wiadomo jednak, że „święty Antoni złodziei goni”!

Ale nie tylko podwórka zasiedla święty Antoni, również ogrody. Oczywiście, najpierw ten rajski. O tym, że jest tam zasadzony lud wiedział już zaraz po jego śmierci, kiedy niesione na miejsce spoczynku ciało niestrudzonego kaznodziei, spowiednika i cudotwórcy lud żegnał (a może właśnie witał?) okrzykami: „Il Santo! Il Santo!” – Kościół potrzebował na to prawie roku. 30 maja 1232 roku, w Spoleto, papież Grzegorz IX kanonizował Antoniego, na dzień pamięci wyznaczając datę śmierci – 13 czerwca. W polskich ogródkach rosły „lilie świętego Antoniego”, które w niektórych regionach zwane były „liliami świętego Józefa”. Obaj święci rywalizowali ze sobą nie tylko na polu botanicznym, ale i patronatów, bo za świętego od rzeczy zagubionych na ziemi chełmińskiej uważano świętego Józefa. Może to po prostu ikonograficzne zbieżności, tu Dzieciątko i lilia, tam także. Po dziś dzień mało obeznani z ikonografią miłośnicy zabytków mylą powszechnie obu świętych! Ale zgodni jesteśmy, że ta lilia w obu przypadkach się należy, skoro zaświadcza o dziewiczej czystości. Na czystości chyba święty Antoni znał się wybitnie, gdyż jeden z cudów przydarzył się w tej właśnie materii – i to dosłownie, bo chodzi tu o materię sukni. Pewna kobieta po wysłuchaniu kazania świętego, na które udała się mimo utyskiwań męża, wracając do domu przewróciła się i wpadła w błoto. Nim jednak naraziła się na gniew męża, święty cudotwórca wybawił ją z kłopotu – wywabiając plamy!

Zamieszkiwał nasz święty lasy, wszak powszechnie mawiano, że „na święty Antoni pierwsza jagódka się zapłoni”. W Radecznicy – miejscu pierwszych objawień świętego w XVII wieku, na Łysej Górze zawiązał na grabowym drzewie supeł z gałęzi, by tkacz Szymon nie miał wątpliwości, w którym miejscu ma stanąć kościół mu poświęcony. W Polsce związany był z grabem, we Włoszech z orzechem, w koronie którego sklecił sobie miejsce modlitwy i odosobnienia. Być może ze względu na te umiejętności wikliniarze z Podkarpacia i Roztocza wzywali go jako swojego orędownika, a pewnie i mistrza w nauce zawodu. Pamiętali o święcie Antoniego i rolnicy, pomni, że to już ostatni dzwonek na wysiewanie lnu, a i gryki, bo „kto sieje tatarkę na Antka i Wita, to mu pięknie powschodzi i pięknie zakwita” – choć trzeba wtedy prosić drugiego świętego Antoniego, tego Wielkiego, od trzody chlewnej, by świnie nie zjadły gryki tatarki, bo ta może im śmiertelnie zaszkodzić!

Inne domowe zwierzę – osioł lub muł występuje w scenie cudu, który udowodnić miał prawdziwość dogmatu o rzeczywistej obecności Chrystusa w konsekrowanej hostii. Gdy powątpiewał pewien heretyk, równie uparty jak jego osioł – Antoni sprawił, że wygłodniałe zwierzę nim rzuciło się na obrok, padło na kolana przed Chlebem Niebieskim. Podobnie i ryby przemawiały do rozumu opornym. Gdy nie chciano słuchać kazania świętego w Rimini, udał się na brzeg morza i zaczął kazać do ryb. Te podpłynęły tłumnie, wychyliły swe głowy z morskich odmętów i poczęły słuchać z zaciekawieniem. Skoro można głosić kazania jak seraficki ojciec Franciszek do ptaków, to i ryb nie powinno się pozostawiać bez należytej opieki duszpasterskiej!

A jeśli ryby, to i rybaków! Nie tylko tych mieszkających nad Morzem Śródziemnym, Tyrreńskim czy Adriatykiem, ale i nad Bałtykiem. W niektórych wioskach kaszubskich świętuje się ten dzień uroczyście, zwłaszcza gdy, jak w Jastarni jest dniem odpustu parafialnego. Mieszkańcy Kuźnicy na Półwyspie Helskim za nieuszanowanie świątecznego dnia przypłacili zapadnięciem się pod ziemię statku, który wpłynął na mieliznę i w akcie ekspiacji wystawili świętemu kaplicę.

Cuda świętego Antoniego można mnożyć i mnożyć! Średniowieczne responsorium z oficjum o świętym zaleca – Si quaeris miracula – „jeśli szukasz cudów – idź do Antoniego!”. Śpiewa się je zresztą podczas wtorkowych nabożeństw ku czci Padewczyka, bo ten właśnie dzień (będący dniem jego pogrzebu) jest mu w katolickiej pobożności poświęcony. Dawne modlitewniki zawierają specjalne modlitwy na dziewięć wtorków, w które wspomina się kolejne wydarzenia z życia świętego.

Najważniejszym zaś dla całej ikonografii Antoniego było mistyczne spotkanie z Dzieciątkiem Jezus, które zdarzyło się, gdy w posiadłościach Camposampiero należących do hrabiego Tiso kaznodzieja wypoczywał po czterdziestu dniach kazań w czasie Wielkiego Postu. Podczas nocnej modlitwy, tak się zatracił w kontemplacji Słowa Bożego, że uobecniło się ono pod postacią Dzieciątka Jezus – Wcielonego Słowa, które tuliło się do Antoniego. Przypadkowym świadkiem owego mistycznego tête-à-tête był wspomniany hrabia, którego święty zobowiązał do zachowania tajemnicy. Na próżno, skoro od XVI wieku cudotwórca z Padwy przedstawiany będzie powszechnie z Dzieciątkiem Jezus w rozmaitych wariantach – tulącym się, zasiadającym na ramieniu świętego, stojącym lub siedzącym na księdze Ewangelii. Według ludowych interpretacji tego ostatniego modelu przedstawieniowego – jest to zagubiony brewiarz, który Antoniemu pomógł odszukać sam malutki Chrystus. „Przyjacielem serdecznym Dzieciątka Jezus” nazywa świętego najpopularniejsza litania – stąd i nie dziwi szczególny patronat świętego nad dziećmi, które rokrocznie błogosławi się w jego święto. W okolicach Kartuz uważano natomiast, że jest on specjalnym opiekunem dusz zmarłych dzieci, które wiedzie prosto w rajskie progi.

Taka mnogość cudów, patronatów, atrybutów ikonograficznych i sławy, nie mogła pozostać bez echa i w polskiej sztuce ludowej. Jest chyba święty Antoni jednym z najliczniej reprezentowanych świętych w polskiej rzeźbie ludowej. Jego figury wystawiano podczas burz na Kaszubach i obracano nimi, by patrzył w cztery strony świata. Nie brakuje jego przedstawień drzeworytniczych, zwłaszcza tych wzorujących się na cudownym obrazie z Radecznicy, którego oryginał spłonął w 1899 roku. Do jego kompozycji odwołuje się najpiękniejszy zdaniem dr. Aleksandra Błachowskiego i moim przykład polskiej ludowej witrochromii z Małopolski Wschodniej z I poł. XIX wieku – zachowany w zbiorach Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej. Ileż tu pogodnej pobożności i intuicyjnie, a po mistrzowsku zagranej symfonii barw! Nie sposób się nie zachwycić! Równie pogodny Antoni występuje w malarstwie warsztatów częstochowskich, których sztukę tworzenia tak zwanych „obrazów wysadzanych” kontynuowano i wówczas, gdy oleodruki raz na zawsze wyparły ludowe malarstwo. Taki jest prezentowany wysadzany obraz w ramie gablotkowej zwanej berlinką, który reprezentuje najlepsze tradycje warsztatu częstochowskiego. „Wysadzana”, opracowana w kicie miniowym plastyczna sukienka nałożona na drewniane podobrazie z ornamentem wykonanym grzebykowaniem dodatkowo wyzłocona została bronzą, by pysznić się jak barokowe obrazy w trybowanych sukienkach złotniczej roboty z kościelnych ołtarzy. Pod te aplikacje podłożono chromolitografię autorstwa Oswalda Voelkela, którego Najświętsze Serca Jezusa i Marii, wizerunki świętej Anny i Józefa spotykano w domach najbogatszych chłopów. Nie każdy mógł sobie pozwolić na tak zbytkowny obraz, ale wart był najwyższej ceny wizerunek ukazujący „Antoniego cudotwórcę, majątków naszych dozorcę” wszak „i w domu i wszędzie, tam szkody nie będzie, gdzie Antoni przybędzie!”.

* Zdjęcie główne: Święty Antoni Padewski, obraz wysadzany, warsztat częstochowski, kit miniowy, bronza, chromolitografia Oswalda Voelkela, pocz. XX wieku, ze zbiorów Łukasza Ciemińskiego

PRZYPISY
[1]   Z badań terenowych Igi Fedak, której serdecznie dziękuję za podzielenie się tą pyszną opowieścią

Święci z wiejskiego podwórka to cykl opowieści o świętych patronach. Przyjrzymy się w nim najpopularniejszym i najbardziej czczonym w kulturze ludowej świętym, ich obecności w roku agrarnym i obrzędowym, zwyczajach, wierzeniach i pieśniach oraz artefaktach. Po ścieżkach ludowej „Złotej Legendy” poprowadzi nas historyk sztuki i etnograf Łukasz Ciemiński pracujący w dziale etnografii grudziądzkiego Muzeum im. ks. dr. Władysława Łęgi. Czytaj więcej